Maciezynstwo calkowicie mnie pochlonelo. Chociaz "pochlonelo" chyba nie jest wystarczajaco silnym okresleniem; powinno raczej by wchlonelo, zanihilowalo, zjadlo z kosteczkami. I nawet nie wiem, czy moj obecny stan mozna nazwac macierzystwem, czy tez tylko matkowaniem. Maciezynstwo ma w sobie cos wznioslego, a matkowanie to przede wszystkim strach, zeby tego malego i niewinnego stworzenia zupelnie nie skrzywic. Tak czy inaczej, efekt jest taki, iz pojawienie sie Janika w moim zyciu przenioslo moje ego (moj egoizm, moj egocentryzm, moja osobowosc, moja niezaleznosc) w stan hibernacji. Nie mysle o sobie, o swoich potrzebach, czy wlasnych zachciankach; moja energia skierowana jest tylko na przygotowanie Jaska do samodzielnego zycia, dla mnie zostaje tylko odrobinka na przezycie. Jest to najwspanialszy i najstraszniejszy okres mojego zycia; najbardziej samotny, choc wypelniony najczystsza miloscia.