Obudzilam sie dzis rano i pierwsza rzecza jaka zobaczylam bylo 4 centymetry sniegu za oknem, ktore wzielo sie tam niewiadomo skad. :))) Pierwszy snieg w tym roku! Bialy, mieciutki i chyba nie taki znowu bardzo zimny, bo moje tulipany nadal sie spod niego usmiechaja. :))) Szlam sobie zadowolona do stacji, nie zwazajac zupelnie na coraz bardziej mokre nogawki spodni. Zrobilam po drodze kilka zdjec nad kanalem. Kupilam na stacji goraca czekolade i poszlam na moj peron. A tam wszyscy durnowacie szczesliwi jak szczeniaki, ktore po raz pierwszy doswiadczaja sniegu. Przejechal szybki pociag w gestej chmurze puchu, a ludzie sie smieja. Nagle wszyscy stali sie dziecmi. Magia zimy. :))) Ale gdy dojechalam do Filadelfii czar prysl. Typowa zima w miescie. Brunatne bloto, plucha, slizgawica, nerwowa zlosc. Znam to z Krakowa. Zapomnialam o tym w Erlangen. Nie widze tego w moim miasteczku. I dlatego chyba powoli staje sie "dziewczyna z przedmiesci" (ang. suburban girl) i nie tesknie juz tak bardzo za wielkim miastem.
No comments:
Post a Comment