Niedziela Palmowa obfitowała w tym roku w nieprzewidziane wypadki i dramatyczne sytuacje. Pojechalismy z Timem na wieczorną mszę do polskiego koscioła w Linden w New Jersey, oddalonego o jakąs godzinę jazdy samochodem. W drodze powrotnej zatrzymalismy się przy Dunkin Donuts w celu zakupienia napojów kofeinowych, coby podróż przetrzymac. Po wyjsciu z budyneczku okazało się, że samochód nam bezwstydnie zdechł. Czekalismy ponad godzinę w gwałtownie wychładzającym się wnętrzu pojazdu, ja przykryta raczej nieprzyjemnie pachnącym wojskowym spiworem, który szczęsliwie zdarzył się zalec na tylnim siedzeniu. Pan z pobliskiego warsztatu w końcu przyjechał, wydał rozkazy głosem nie znającym sprzeciwu i defibrylował akumulator. Zdołalismy jakos dojechac do domu na tym ostatnim tchnieniu. Poszlismy spac po północy. Około drugiej nad ranem obudziła mnie bieganina i krzyki. Podeszłam do okna i zobaczyłam czwórkę młodych ludzi biegnących w stronę naszego domu. Kilka metrów dalej stał ich samochód z otwartą pokrywą silnika i z buchającym stamtąd ogniem. Zaczęłam sytuację relacjonowac Timowi, a On popatrzył się na mnie i z usmiechem powiedział "Wake up, Honey... Stop dreaming...". Troszkę mnie to zdezorientowało, ale po uszczypnięciu przedramienia i ponownym sprawdzeniu sytuacji zaokiennej okazało się, ze byłam jak najbardziej przebudzona. Tim wyskoczył z łózka i zaczęlismy z upojeniem oddawac się posąsiedzkiemu podglądactwu. Po chwili przyjechała policja (okazało się, ze młodzież z płonącego samochodu nie miała prawa jazdy) oraz straż ogniowa i rozpoczęła nocne manewry pod naszym oknem.
No i co?... Przebije ktos moją pierwszokwietniową opowiastkę?... ;PPP
No comments:
Post a Comment