13 February 2007

Kleska zywiolowa

Dzis od 7 rano pada snieg. Do godziny 17 napadalo go moze z pol centymetra, bo temperatura byla caly czas na plusie. Gdy szlam do dworca, Filadelfia byla pochlonieta przez chaos. Klaksony, korki, calkowita dezorientacja.
Bardzo mile zaskoczona zdolalam dotrzec do domu bez wiekszego opoznienia. W naszym malym Bristolu jest teraz -4 i snieg sobie slicznie dokola lezy i nikomu nawet do glowy nie przychodzi zaczac go odgarniac. Wszyscy czekaja na to, zeby jutro rano zadzwonic do swoich przelozonych z informacja, iz ich zasypalo i ze zadna miara nie zdolaja dotrzec do biura oddalonego o 5 ulic dalej.
Tim wrocil do domu po 2 godzinach czolgania sie po autostradzie. Po drodze kupil wielka lopate do odsniezania i jakies chemikalia rozpuszczajce lod. I teraz caly czas mnie straszy, ze jutro nie pojde do pracy (on sam juz przezornie wzial urlop). A niedoczekanie! Oczywiscie, ze pojde do pracy! Katastrofa w postaci nawet 8 cali (czyli 20 centymetrow!!) sniegu jakos mnie zupelnie nie rusza.
Amerkanie to dziwny narod. Boja sie 5 platkow sniegu, a jak jest mroz -12 stopni Celsjusza, to nosza czolenka na golych stopach (widzialam kolejna nawiedzona mutancice w ostatni piatek). Ja naprawde nie wiem, czy kiedykolwiek zdolam zrozumiec i jeszcze w dodatku zaakceptowac ta nacje...

No comments: